Jak nie złapać kocura [WYWIAD]
Drukuj
- Święto organizowane jest po raz siedemnasty, ale historia krzeszowskich śliwek jest o wiele dłuższa?
- O tak! Ma kilka wieków. I jest to tradycja nader pouczająca. Kiedyś Krzeszów swój dobrobyt opierał na śliwkach. Na południowych stokach tutejszych wzgórz, dzięki mikroklimatowi, śliwy rodziły obficie. Całe zbocza porośnięte były sadami. Wiele indywidualnych karier opartych było o fakt posiadania kotła. Ogromny, kuprowy (miedziany) gar przechodził z pokolenia na pokolenie. Był też wspaniałym posagiem dla panny młodej, otwierając nowożeńcom drogę do dobrobytu. A to dlatego, że kotłów było mało a śliwek ogromnie dużo. I każdy kotła potrzebował, aby usmażyć powidła.
- Czy smażenie było trudne?
- Zapraszam na Powidlaki – każdy będzie mógł spróbować swoich sił w tej pracy… Ale uprzedzam, że tak – to trudna i ciężka praca. W ogromnym kotle należy mieszać śliwki wielka kopyścią przez wiele godzin, nawet przez 24 godziny bez przerwy. Nic więc dziwnego, że praca gromadziła całe społeczności, a przy jej okazji bawiono się i popijano śliwowicę. Ale z umiarem, bo smażenie powideł to praca nie tylko ciężka, ale też trudna i odpowiedzialna. Należy zachować ogromną czujność by nie złapać kocura!
- ???
- Kocur, to gruda powideł, która potrafi przywrzeć do dna kotła. I wtedy cała robota na nic. Powidła zepsute przez posmak spalenizny. Należy więc mieszać cierpliwie a dokładnie, aby kocura nie złapać, czyli nie przypalić powideł.
- A czy powideł do smażenia będzie dużo? Czy ten rok jest rokiem urodzaju?
- Niestety, nie był to najlepszy rok dla śliwek. Ale powideł z pewnością starczy dla każdego. Już się o to postarały panie z Koła Gospodyń Wiejskich w Krzeszowie. Przygotowały się na przyjęcie gości. Są mistrzyniami powideł. To dzięki ich staraniom krzeszowskie powidła zostały wpisane jako produkt o chronionej nazwie pochodzenia na listę Ministerstwa Rolnictwa.
- To teraz czas na certyfikat unijny?
- Jeszcze na to nie pora. Na razie my się w powidła bawimy. Jest to zabawa na poważnie, na profesjonalnym poziomie, ale nie na taką skalę, jaka mi się marzy. Na razie areał upraw jest zbyt mały. Jesteśmy na etapie odbudowywania sadów krzeszowskich. Ale w przyszłości… Marzą mi się TIR-y wyjeżdżające jesienią z Krzeszowa wyładowane naszymi wspaniałymi powidłami, jadącymi w każdy zakątek Europy. Marzy mi się dobrobyt Krzeszowa zbudowany na naszej tradycji, naszym skarbie tak jak niegdyś dobrobyt nowożeńców na kupranym kotle.
- Miejmy nadzieję, że ten plan się uda na pożytek miłośnikom śliwkowych powideł i na sukces dla Krzeszowa.
- Dążymy do tego, a na razie zapraszam na Powidlaki do Krzeszowa.
- Dziękuję za rozmowę.
Monika Węgrzyn