Jedzenie uszczęśliwia

Drukuj
zdj. StockFood/Free
Być może są gdzieś ludzie, którym szczęście daje kiełbasa z musztardą. Albo których w euforię wprawia hamburger z frytkami. Być może są, ale ja do nich nie należę.

Choć przyznaję: tak, jedzenie może dać szczęście. Ale nie każde jedzenie. Nie jedzenie, które służy temu, by napchać się byle czym i byle jak, aby tylko zaspokoić głód. Szczęście daje jedzenie wyjątkowe. Co wcale nie znaczy: wymyślne, nie wiadomo jak przyrządzone, serwowane w najlepszych i najdroższych restauracjach. Wcale nie o to chodzi. Najlepsze jedzenie to jedzenie prawdziwe. Niezepsute konserwantami, świeże, pachnące... Czy może być coś lepszego od dojrzałych w słońcu Grecji czy południa Włoch pomidorów? Pachnących, cudownie czerwonych... Albo nogi krabów. Ale nie wymęczone, przyszarzałe, z lodówki na mrożonki w supermarkecie, tylko prawdziwych krabów z Alaski.

Lato to dla mnie maliny. Czekam na nie cały rok. Kiedy się pojawią czerwone, słodkie, pełne soku maliny z Lubelszczyzny, nie potrzebuję do szczęścia niczego więcej... Tak jak wtedy, kiedy listki rukoli poleję oliwą z oliwek z Andaluzji, moją ulubioną, pachnącą jak żadna inna. Bo to wcale nie muszą być potrawy czy produkty drogie i wykwintne – choć te też uwielbiam. Ale kącik w moim sercu mają zarówno obłędne kiszone ogórki z Hajnówki z chrzanem i koprem, jak czerwony, rozpływający się na języku rosyjski kawior (do niego oczywiście zmrożona rosyjska wódka!). Uwielbiam i nasz fantastyczny bundz, i dojrzewający w przewiewnych grotach ser Cabrales z gór Hiszpanii. Trufle – szczególnie białe – kocham równie mocno jak kiszoną kapustę z Charsznicy. W cudowny nastrój wprawia mnie zarówno najlepsza na świecie czarna szynka z dzikiej świni z południa Hiszpanii, jak polska bryndza. Jeśli do zupy sypnę garść pachnącego koperku czy kolendry albo kiedy jem dojrzałe mango – ale tam, gdzie ono rośnie, a nie zbyt wcześnie zerwane, dojrzewające nie na drzewie, tylko gdzieś w chemicznych dojrzewalniach, kiedy w Grecji wbijam zęby w soczystą, rumianą brzoskwinię prosto z drzewa – tak, wtedy jestem szczęśliwa. Co jeszcze? Proszę bardzo. Mięso z piersi gołębia. Polski mak, z którym makowiec wychodzi jak żaden inny. Cudownie czerwony, słodki arbuz. Dojrzały grecki melon. Małże świętego Jakuba. No i szampan. Ten prawdziwy, z Szampanii – czasem piję go pół na pół z koniakiem, rewelacja!

Magda Gessler