Indyk jak łabędź

Drukuj
Podanie całego indyka na stół od razu tworzy atmosferę wyjątkowego święta. Panie zakładają białe bluzki, panowie przypinają odświętne spinki do mankietów.

Nie wiadomo dokładnie co ten indyk z ludźmi robi ale wszyscy siedząc przy stole czują się jak po dużym polowaniu, zakończonym spektakularnym sukcesem. W 1984 roku uczestniczyłam w prywatce, odbywającej się w maciupeńkiej kawalerce na Starej Ochocie. To 30 m2 było mieszkaniem Zosi, żony mojego brata. Prywatka zgromadziła prawdziwą śmietankę bardzo ważnych dziś w polskiej polityce postaci, ciekawa jestem, kto z nich ją dziś jeszcze pamięta... Nie zdradzę tajemnicy kto z kim tańczył, powiem tylko, że przygotowując poczęstunek dla gości pojechaliśmy z Zosią do Słopska, w którym hodowano wtedy najlepsze indyki. Wracaliśmy stamtąd kawałek piechotą, polną drogą, wlokąc za nogi to ciężkie, gargantuiczne stworzenie, nieco przerażone jego monstrualną wielkością. Indyk był tak duży, że gdy go przyrządziłam i podałam, to nie dość, że zajął połowę miejsca przeznaczonego do tańczenia, to jeszcze goście niemal jednogłośnie odmówili konsumpcji. Byli przekonani, że upiekłam dla nich łabędzia. W końcu jednak dali się przekonać, spróbowali i zgodnie stwierdzili, że to najlepszy indyk, jakiego dotąd jedli.

Magda Gessler