Jedzenie w Tel Awiwie

Drukuj
Na największym rynku w Tel Awiwie „Carmel Martket”, jak na każdym wschodnim targowisku znajdziemy po kilkanaście odmian wszelkich warzyw i owoców. Jednak w odróżnieniu od innych wschodnich bazarów na Carmelu jest czysto, gwarnie i kolorowo.
Jeżeli jadąc do Tel Awiwu spodziewacie się koszernych restauracjach z jedzeniem rodem z przedwojennych Nalewek, to pozostaniecie głodni.

W Tel Awiwie niemal 95 procent restauracji w tym mieście nie przestrzega zasad koszeru. A kuchnia żydowska rozumiana jest tu jako kuchnia arabska oraz kulinarne tradycje wszystkich narodów i krajów, z których przyjechali Żydzi do Izraela: poczynając od kuchni jemeńskiej, przez indyjską, francuską po rosyjską z jej kawiorem i wieprzowiną włącznie (oba te produkty są wybitnie nie koszerne).

Kawa w schronie, ryba na plaży

Tak jak we wszystkich miastach śródziemnomorskich i tu czas spędza się poza domem. Zaczyna się od śniadania, którego chyba już nikt nie jada u siebie. Na pierwszy posiłek wychodzi się do swojej ulubionej kawiarni, gdzie kupuje się kawę w papierowym kubku i kanapkę lub croissanta, żeby zjeść go w biegu do pracy. Przed południem w kawiarniach przesiadują tylko turyści, emeryci, szpiedzy i bezrobotni artyści. Piją morze kawy, czytają gazety, palą mnóstwo papierosów i godzinami dyskutują o polityce. Na ulicach słychać hebrajski, francuski i rosyjski. Turyści rozmawiają po angielsku. Młodzi hipsterzy, podobnie jak w Polsce, wyróżniają się nie tylko strojem, ale i tym, że unikają tematów politycznych. Rozmawiają o sztuce. Kawiarnie pustoszeją na czas nalotów bombowych, bo trzeba pamiętać, że Izrael jest państwem w stanie wojny. Ludzie biorą więc swoje ciastka i kawy i przenoszą się do schronów, w których panuje zwykle bardzo wesoły nastrój. Dla drżących ze strachu obcokrajowców, którzy po raz pierwszy zjawili się w schronie, ta skłonność Żydów do wygłupów i idiotycznych żartów bywa zaskakująca.

Pośpiech to drugie imię Tel Awiwu

Zamiast charakterystycznego dla południa rozleniwienia i tzw. „maniany” (od hiszpańskiego słowa mañana, czyli „jutro”) - to co możesz zrobić dziś, zrób jutro, w Tel Awiwie panuje nieustanny pośpiech. Jakby wszyscy umówili się, że jutra nie będzie. Każdy gdzieś pędzi, wszyscy jedzą coś w biegu. Dopiero wieczorem, koło dziewiątej, dziesiątej zasiadają na kilka godzin przy stolikach restauracji, żeby razem z przyjaciółmi i rodziną zjeść obfitą kolację.
Nie całą prawdą jest też to, że miasto jest młode. Owszem sam Tel Awiw ma trochę ponad sto lat, ale Jafa, nadmorski port, przy którym go zbudowano, jest jednym z najstarszych portów świata. Prawdziwe natomiast jest stwierdzenie, że Tel Awiw jest jednym z najdroższych miast na Ziemi, ale z drugiej strony, można w nim mieszkać za darmo, śpiąc na plaży, korzystać z publicznych prysznicy, robić tanie zakupy na targu w starej części miasta, i stołować się za półdarmo w plażowych budkach serwujących świeżo złowione grillowane ryby i owoce morza.

Fast Food marzeń

Kto ma pracę w Tel Awiwie wie, że nie będzie miał czasu na długą celebrację lunchu. Dlatego w ciągu dnia właściwie wszyscy odżywiają się w miejscowych Fast foodach. Ale co to jest za jedzenie! Nie ma nic wspólnego z tym, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w Polsce. W małych budkach sprzedają najlepszy Fast food świata. Proste potrawy arabskiej kuchni. Pitę, czyli pulchne placki pachnące zatarem, sezamem albo czarnuszką wypełnione rozmaitymi dodatkami: hummusem z ciecierzycy i pasty sezamowej, z sabichem z grillowanych bakłażanów, z falafelem, czyli kotlecikami z fasoli, z mięsem drobiowym, wołowym, lub baranim. Budki z jedzeniem w porze lunchu oblegane przez zapracowanych Izraelczyków, przez pozostałą część dnia, żywią młodzież z całego świata, która przyjeżdża do Tel Awiwu żeby bawić się w tutejszych nocnych klubach. Kto nie stołuje się na mieście, ten z pewnością jada na plaży, gdzie za wyjątkowo niewygórowaną cenę można zjeść ryby i owoce morza, trafiające na rozstawione pod parasolami grille prosto z rybackich kutrów.  

Kolacja z przyjaciółmi

Atmosfera miasta przyciąga ludzi, którzy z każdego dnia chcą wycisnąć maksimum. Tu podobnie jak w Nowym Jorku, można być niezauważonym przez nikogo, ale wystarczy, że nawiąże się kontakt, zagada do kogoś, żeby w ciągu najbliższego kwadransa stać się członkiem jego rodziny. Ludzie kochają żyć wspólnie, spędzać wspólnie czas. I znowu to rozdwojenie: z jednej strony nieustający pośpiech, z drugiej zaś czas na długie wieczorne posiłki, zabawę, kontakt z drugim człowiekiem. Kolacja jak w każdym kraju śródziemnomorskim i tu jest najważniejszym posiłkiem dnia. Turyści jedzą go zwykle około 19, lokalni mieszkańcy po 21. Przy wspólnym posiłku, spożywanym oczywiście poza domem, spotykają się rodziny i przyjaciele. Na stole, na którym panuje nieprawdopodobny, jak na nasze standardy bałagan, stoi mnóstwo półmisków z przystawkami, porcje ryb, sznycli, frytek, lub dań wegetariańskich. Wszyscy próbują od siebie nawzajem, robiąc przy tym sporo hałasu i zamieszania. Piją wino i gadają przy wspólnym stole do pierwszej drugiej w nocy. Chyba, że po kolacji udali się do jednego z wielu nocnych klubów.

Kawa z tygielka kultur

Izraelczycy są uzależnieni od kawy. Zaczynają od espresso przed śniadaniem, do śniadania i wieczorem piją latte, kończą dzień espresso po kolacji. W kawiarniach Tel Awiwu parzy się naprawdę dobre espresso i podaje kawy smakowe oraz latte na wszelkiego rodzaju mlekach: krowim, sojowym, ryżowym, owsianym, nisko laktozowym. Co kto woli. Arabowie z Jaffy przyrządzają kawę w miedzianych tygielkach. Słodką, gotowaną z przyprawami o intensywnym smaku kardamonu. Grają w trik traka (szeszbesz) w szachy. W Tel Awiwie pieczywo jest tak dobre jak nigdzie na świecie. Genialne ciemne chleby, białe bagietki na zakwasie. Chlebki miodowe z przyprawami, chleby korzenne z rodzynkami, croissanty i wszelkiego rodzaju słodkie bułeczki łączące najlepsze tradycje piekarnicze wschodu i zachodu.

Żydzi oszaleli też na punkcie zdrowej żywności, ekologicznego jedzenia, wegetarianizmu i weganiazmu. Jak wszędzie w tym kraju i tu panuje dwoistość. Z jednej strony w supermarketach jest mnóstwo amerykańskiego chemicznego jedzenia, a z drugiej są rynki, knajpki i sklepy, w których wszystko jest wyłącznie naturalne, ręcznie robione i organiczne. Wydaje się, że Tel Awiw to nieskończona kopalnia tematów kulinarnych. Nie do wyczerpania w jednym artykule. Ci, którzy chcieliby spróbować smaku tego miasta nie wyjeżdżając z Polski mogą wpaść na śniadanie, lunch lub kolację do warszawskiej knajpki Tel Awiw prowadzonej przez Malkę Kafkę, znaną z programu kulinarnego Koszer Macher. To Tel Awiw w pigułce. Podają najlepsze izraelskie wegetariańskie potrawy inspirowane kuchnią arabską, panuje niewymuszony przyjacielsko rodzinny nastrój i podobnie jak tam wszyscy pracują przy jedzeniu. Przy odrobinie szczęścia przy stoliku obok można spotkać Etgara Kereta pijącego izraelskie wino.

Maryla Musidłowska


Izrael ma znakomite lokalne wina stołowe. Lekkie, łatwe, przyjemne do picia. Niewymagające.