Pierwsza łyżka cieciorki
DrukujPo raz pierwszy z ciecierzycą zetknęłam się w Hiszpanii i od razu na poważnie, choć przyznaję, że wtedy to, co dostałam na talerzu wydawało mi się kompletnie niejadalne. To było w Madrycie. Pierwszy raz odwiedziłam mamę mojego andaluzyjskiego przyjaciela, bardzo przystojnego malarza. Mama, pół Cyganka, pół Andaluzyjka była niesłychanie przejęta faktem przyjmowania w swoim madryckim domu blond Europejki, w dodatku bliskiej przyjaciółki jej syna, toteż popadła w kulinarną ekstazę i zapowiedziała, że przygotuje coś absolutnie specjalnego. Po tych zapowiedziach nastawiałam się niemalże na ucztę życia, tymczasem podano mi zupę o kolorze mydła i zapachu wykraczającym poza wszelkie znane mi wtedy kategorie rzeczy jadalnych. Pamiętam obrzydzenie, z jakim sączyłam łyżkę po łyżce tego dziwnego płynu. Posiłek, którym mnie poczęstowano nazywa się cocido i jest jednym z najcudowniejszych kulinarnych rytuałów w Andaluzji. Dziś wiem, że mama pięknego malarza wzbiła się wtedy na szczyt kulinarnych możliwości i wiele bym dała, żeby móc spróbować tej samej zupy jeszcze raz. Dlaczego nie doceniłam jej wtedy? Może dlatego, że wtedy nawet oliwa pachniała mi brzydko, oliwki były gorzkie a kuchnia hiszpańska wydawała się obca i absolutnie nie do pojęcia. To przykład na to, że trzeba rozbudzać w sobie smaki, trzeba dawać im szansę, trzeba próbować wszystkiego i starać się rozumieć to, co widzimy, czujemy i smakujemy.