Jesienne grzybobranie

Drukuj
zdj. shutterstock
Wśród wielu ciepłych wspomnień z dzieciństwa na pierwszy plan wysuwają się jesienne, rodzinne grzybobrania.

Pamiętam nasze wspólne wyprawy do lasu, podczas których cieszyłam się z napotkania każdego, nawet najmniejszego grzybka. Pamiętam zapach polskiego lasu i obfitość najróżniejszych gatunków – od skromnych podgrzybków, przez lepkie maślaki, wyniosłe kanie po dumne borowiki i trochę przerażające sowy. W moim domu rodzinnym nigdy nie kupowało się grzybów, bo gdy zaczynała się jesień wokół było ich tyle, że nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby za nie płacić. Zapach świeżych grzybów nieodparcie też popędzał moje dziecięce myśli ku nadciągającej zimie, świętom Bożego Narodzenia, prezentom i kapuście z grzybami. Cieszyłam się, że jeszcze jest ciepło, patrzyłam z zachwytem jak słońce maluje cudowne obrazy na leśnej ściółce, przeciskając się między wysokimi koronami drzew ciemnego, dębowego lasu. Polskie grzybobranie nie ma sobie równych. Nie bez powodu opiewane było już przez Mickiewicza. To fantastyczne wydarzenie rodzinne, towarzyskie i kulinarne, bo przecież podczas grzybobrania też trzeba było coś zjeść a przysmaki przygotowywane przez mamę nigdzie tak nie smakowały jak na polanie pośrodku wielkiego lasu. Pamiętam też, że grzybów było zatrzęsienie, zawsze wracaliśmy do domu obładowani najpiękniejszymi okazami. Dziś podlaskie lasy wciąż cieszą się zasłużoną, dobrą opinią wśród wytrawnych grzybiarzy a same grzyby są zdrowe, czyste i pełne aromatu a ja, choć sama już ich nie zbieram, sprowadzam je do swoich restauracji. Dzięki temu moja sarnina podawana „U Fukiera” ma najlepsze borowikowe towarzystwo na świecie.

Magda Gessler

Materiał pochodzi z miesięcznika Kaleidoscope nr 9/2013.