Koper

Drukuj
zdj. shutterstock
Rodzinna anegdota opowiada o tym, jak to mały Rysio po powrocie z przedszkola powiedział mamie, że właśnie, dziś, na obiad, spożył najlepszą rzecz jaką jadł w życiu.

Nic dziwnego, że matka postanowiła natychmiast sprostać wyzwaniu i doskoczyć do wysoko zawieszonej poprzeczki. A cóż to takiego było? – zapytała. – Sos chrzanowy! – odparł Rysio. Matka, nieco zdziwiona, przystąpiła do garów. W poczuciu dobrze wypełnionej misji, polała kartofelki sosikiem i podała. O fuu, o fuu… To zupełnie nie to! To jest wstrętne – zawołał Rysio. Matka zwątpiła w siebie. Zawsze przecież jej się wydawało, że potrafi gotować. Była już na dnie depresji, gdy pewna myśl zaświtała jej w głowie. Następnego dnia z rana zapytała panią przedszkolankę, co też to było na obiad dnia poprzedniego.  „Kartofle z sosem koperkowym” – brzmiała odpowiedź. Wszystko jasne! Też uważam, że do koperku żaden chrzan, ani w ogóle żadne ziółko nie doskoczy. A jaki jest wszechstronny! Zacznijmy od legendarnego w rodzinie sosu koperkowego, potem idzie zupa kalafiorowa koniecznie z koperkiem, zupa z młodej cukinii, młode ziemniaczki posypane posiekanym koperkiem, mizeria (bez koperku się nie liczy), tzatziki, młoda kapusta, colesław (zwłaszcza ten z młodej kapusty) a na końcu tej listy  ogórki kiszone z dojrzałą forma koperku, czyli koprem.

Miłość do koperku, jak każda namiętność, jest też źródłem cierpienia. Co roku czekam na najlepszy moment, żeby zamrozić kilka słoików na zimę. Sprawa jest nerwowa – kupię za wcześnie, to potem żałuję, że za drogo i nie tak dorodny jak później. Kiedy przegapię ten jeden, jedyny moment wybuchu obfitej, głębokiej zieleni i zrobi się za późno, no to jasne – był ładniejszy i tańszy a nie kupiłam! To jest ta ciemna strona miłości do koperku. Ale poza tym są same jasne strony. Jest pyszny, aromatyczny i oczywiście bardzo zdrowy.

Monika Węgrzyn