Nie umiem żyć bez kwiatów

Drukuj
Chciałam napisać, że kocham wszystkie kwiaty. Tak, tylko że to nie byłaby prawda. Bo są kwiaty, których nie tylko nie kocham, ale wręcz nie znoszę. To kwiaty sztuczne. Taki bukiet do żadnej mojej restauracji, o domu oczywiście nie wspominając, nie ma prawa wstępu!

Kiedy odwiedzam restauracje w „Kuchennych rewolucjach”, pierwsze, co robię, to „zmiatam” do śmietnika takie „ozdoby” ze stołów. Plastik nie zastąpi natury. Zresztą – ta prawda odnosi się i do roślin, i do jedzenia. Nigdy coś, co udaje, że jest masłem, nie zastąpi masła, a prawdziwej zupy nie sposób wymienić na świństwo w proszku.

Poza sztucznymi rzeczywiście kocham wszystkie kwiaty. Nie mogłabym bez nich żyć. Muszą być wszędzie tam, gdzie ja. Cięte, w prostych szklanych wazonach. I tyle. Właściwie nie trzeba już nic więcej, żadnych wstążeczek, kokardek, ozdóbek, duperelków. Pięknego nie ma sensu upiększać.

W dekorowaniu domu, tak jak i przy gotowaniu, obowiązuje „sezonowość”. Jest pora bzu, pora narcyzów, słoneczników, czas chryzantem – każdy niemal miesiąc ma swoje kwiaty. Latem oczywiście te z łąki. Wielkie, obłędnie pachnące naręcza. Bez nich nie wracam ze spaceru.

Jeśli chodzi o kwiaty, nie znam umiaru. Jedna róża w wazonie jakoś do mnie nie przemawia. Żadnego szlachetnego minimalizmu! Kwiatów ma być dużo – uwielbiam wielkie bukiety. Nie ma lepszej ozdoby pokoju, jak porozstawiane wszędzie wazony czy nawet pękate wazy z bajecznie kolorowymi bukietami.

Kwiatów nie kupuję w kwiaciarni. Po co mi misternie ułożone wiązanki? Idę na targ. Najwspanialsze kwiatowe zakupy robiłam na krakowskim rynku, na rzymskiej Piazza Navona albo na pięknym targu Funhall na Maderze. Z przekupkami uwielbiam sobie pogadać. Ile fantastycznych historii usłyszałam od moich ukochanych krakowskich kwiaciarek! I bezcennych rad. Na przykład jak zrobić, żeby kwiaty stały dłużej? Proszę bardzo: wrzucamy do wazonu miedzianą monetę. Dlaczego? Nie mam pojęcia, ale tak poradziła mi kiedyś pani Ala – i stosuję z powodzeniem. Trzeba też obrywać listki, które znajdą się pod wodą – inaczej gniją i przyspieszają więdnięcie. Polne kwiaty podcinam tuż przed wstawieniem do wody, bo  w drodze do domu „nałykały się” powietrza i trzeba końcówki odciąć – te wszystkie mądrości są z kwiatowego targu. Tam szukam kwiatów najświeższych, najbardziej kolorowych, najpiękniej pachnących... Takie kupowanie, wybieranie, grymaszenie to cały rytuał. A potem, w domu – kolejny. Który wazon najlepiej będzie pasował do którego bukietu, gdzie go postawić?

No właśnie – tu parę żelaznych reguł. Nigdy nie stawiam dużych bukietów na stole. Przeszkadzają podczas jedzenia, zasłaniają biesiadników, utrudniają rozmowę. Idealny będzie mały bukiecik, a jego większy i okazalszy brat niech stanie z boku na komodzie czy stoliku-pomocniku. Intensywnie pachnące kwiaty, na przykład lilie, nie powinny znaleźć się w sypialni. Ich aromat przeszkadza zasnąć, może nawet wywołać ból głowy.

Jedno z moich najpiękniejszych wspomnień z dzieciństwa: dzień Wielkanocy zaczynał się od otwarcia okien. Zapach czystego wiosennego powietrza zmieszany z aromatem żonkili, których całe naręcza stały w domu – bajka. Aż chciało się żyć!

Magda Gessler