Komunia w ogrodzie

Drukuj
zdj. living4 media/Free
Najpiękniejsza komunia w jakiej uczestniczyłam i którą pomagałam organizować odbywała się w ogrodzie przyjaciół. Do komunii szła Ola. Jej rodzice wiedzieli, że nie chcą zamawiać przyjęcia w restauracji. Nie tylko ze względów finansowych, ale też ideowych. To rodzinne święto i powinno, ich zdaniem, odbywać się w domu.

Chociaż rodzice Oli nie mieli własnego ogrodu, poprosili jedną z ciotek - jednocześnie matkę chrzestną Oli, o „wypożyczenie” swojego na czas uroczystości. Na przyjęcie zaproszono całą rodzinę, około 30 osób. Obliczyliśmy ile krzeseł jest w domu i brakujące dopożyczyliśmy od sąsiadów. Na szczęście po złączeniu wszystkich stołów ogrodowych i tych które znajdowały się w domu, nie trzeba było pożyczać stołów. Do ich ubrania użyliśmy wszystkich białych obrusów, jakie miała najbliższa rodzina. Na obrusach położyliśmy koronkowe, piękne, bawełniane firanki i serwetki. Każde krzesło miało swoje ubranko z białego szala lub prześcieradła, przewiązane białą wstążką z rafii z doczepionym małym wiankiem z rumianków i stokrotek. Zrobiłam też mnóstwo małych bukiecików, które stały przy każdym nakryciu. Jedyne co musieliśmy wypożyczyć z wypożyczalni to biała zastawa. Chociaż na upartego i ją moglibyśmy skompletować, korzystając z pomocy rodziny i przyjaciół. Ale prostsze wydawało nam się wypożyczenie. Wypożyczalnia przywiozła czyste naczynia, szkło i sztućce w specjalnych plastikowych pudłach. Po przyjęciu wystarczyło je tylko (bez mycia!!!) zapakować z powrotem do pojemników, w których zostały przywiezione i nie przejmować się zmywaniem. Następnego dnia rano przyjechał po nie pan z wypożyczalni. To naprawdę wielka wygoda!

Kiedy goście byli w kościele ja zajmowałam się dopieszczaniem dekoracji. Na stołach rozstawiłam  szkła z białymi świecami, które paliły się do wieczora. Między drzewami rozwiesiłam białe lampiony. Rozstawiłam kwiaty, naczynia, szkło i dzbanki z napojami. Na tacach ułożyłam przekąski, w koszach umyte owoce. Półmiski z potrawami, które przygotowaliśmy dzień wcześniej „wjechały” na stół dopiero po przyjściu gości. Wszystko odbywało się w nieśpiesznym piknikowym rytmie. O dziwo wszyscy byli zachwyceni i nawet skwaszone ciotki siedziały w ogrodzie do późnego wieczora. Mieliśmy też dużo szczęścia bo dopisała nam pogoda. Nie było ani deszczu za dużego skwaru, więc namiot który postawiliśmy „na wszelki wypadek” w ogrodzie nie był potrzebny. Bawiły się w nim dzieci.

Maryla Musidłowska